Świnka Matylda i występy publiczne. Czyta bajkowy tata. Poranek na farmie zaczął się jak zwykle. Kogut Krzykosław, imię wzięło się od dźwięku jaki z siebie wydobywał, nie było to zwykłe kukuryku jak u jego braci, ale przenikliwy skowyt połączony z piskiem i zachrypniętym gardłem podczas anginy. Gdy zakomunikował, doniosł kukuryku, że już koniec lenistwa. Pies Kruczek, imię wzięło się od kruczoczarnego, gęstego futra, które wyrastało tylko na jego dwóch długaśnych uszach, wygramolił się z drewnianej budy i tylko z jednym jeszcze otwartym okiem próbował językiem trafić w resztki wody znajdującej się w jego metalowej misce. Jak to miska, uciekała przy każdym nietrafionym w jej środek uderzeniu, więc pies natrudził się ogromnie zanim zaspokoił poranne pragnienie. Dwa konie, czeko od koloru włosia przypominającego gorzką czekoladę oraz czery od koloru włosia przypominającego dojrzałą czereśnię, rżeli głośno i haha! Aby obudzić na poranne dojenie stojące niedaleko krowy, łatkę, białkę oraz czerninę. Ich imiona wzięły się od tego, który kolor, biały czy czarny, dominował akurat na krowie. Białka na przykład prawie nie miała czarnych łat, czernina była czarna jak noc, a łatka, hmm, można powiedzieć, że była na równi biała jak i czarna. Gdy kury po przeraźliwej pobudce Krzykosława wybiegły na ciemną ziemię podwórka, gospodarz zwykle wychodził z domu z metalowym, niebieskim kubkiem zbożowej kawy. Dopijał ją idąc w kierunku obory, zostawiał kubek przy wejściu i zbierał potrzebny sprzęt do dojenia krów. Tym razem coś było jednak inaczej. Gospodarz o wdzięcznym imieniu Dobromił stał dziś przed wschodem słońca. Wyszedł z domu na palcach nie budząc nawet czujnego psa kruczka i przeszedł z niebieskim kubkiem zbożowej kawy przez podwórko. Nie postawił go jednak na progu obórki, ale gdzieś indziej. Zrobił to na wejściu do drewnianego chlewika stojącego zaraz przed betonowym, szarym kurnikiem na prawo od wyjścia z domu. Miał dziś do wykonania niezwykle ważne zadanie. W odróżnieniu od okolicznych gospodarzy nie hodował wielkich, blado-różowych, ponad 100-kilowych świn. Postanowił rozmnażać i trenować, a następnie sprzedawać świnki miniaturki, jako zwierzętka domowe. Może nie słyszeliście jeszcze o małych świnkach domowych, ale zapewniam Was, że są równie pocieszne jak kotki czy pieski. Potrafią do tego wykonywać różne sztuczki, jak się je nauczy. Okazało się, że dziś jest licytacja świnek w mieście nieopodal gospodarstwa, gdzie będzie wiele osób zainteresowanych zakupem. Trzeba je zatem wszystkie na tą okazję dokładnie wykąpać, wyczesać i generalnie zrobić nabóstwo. Gospodarz opiekował się aktualnie pięcioma świnkami. Były to Matylda, najstarsza, najlepiej wychowana i najmądrzejsza, jednocześnie najbardziej energiczna. Zenobia, biała w różowe kropki. Genowefa, czarna jak smoła. Stefania, uparta jak osioł. I Róża, chyba najpiękniejsza z nich. W sumie tylko imią Róża wzięło się stąd, że ta świnka miała bardziej niż inne koleżanki różową skórę. Nawet trochę kolor wpadał w czerwony. Reszta imion to po prostu najbliższa rodzina gospodarza. Nie, żeby to zrobił, aby kogoś obrazić. Wręcz przeciwnie. Kiedy jego bliscy zobaczyli świnki po raz pierwszy, tak się w nich zakochali, że było więcej chętnych do nadania imion niż samych świnek. Wymyte z przyciętymi raciczkami i czerwonymi jak pomidor kokardkami, małe świnki weszły dumnie na przygotowaną specjalnie dla nich małą przyczepkę. Przyczepa oczywiście również została wymyta. Usunięto z niej resztki zbóż oraz wyłożono środek miękkim, wygodnym, białym materiałem. Dobromił podczepił do karocy świnek swój błyszczący, czerwony jak wiśnia traktor. Zamienił stare kalosze na wyjściowe lakierki, nałożył brązową marynarkę i wyruszył do miasta. W samo południe na główny rynek w mieście zjechali się wszyscy gospodarze hodujący zwierzęta na sprzedaż. Każda przyczepka miała na sobie od pięciu do dziesięciu elegancko wystrojonych zwierząt. Podczas licytacji jeden z boków ich pojazdów opadał, a zarządca aukcji odczytując imię zwierzęcia oraz jego właściciela rozpoczynał licytację. Przyczepa z Matyldą była dzisiaj trzecia w kolejce. Kiedy przyszła ich kolej usłyszeli. Drodzy Państwo, teraz zaprezentuję Wam prawdziwy unikat. Gospodarz Dobromił przywiózł nam dzisiaj pięć niezwykle rzadkich okazów miniaturowych domowych świnek. Zacznijmy licytację od Genowefy. Jedynej takiej czarnej jak smoła, ale jakże uroczej świnki Dobromiła. Cena wywoławcza to sto złotych. Kto da więcej? Trzysta! Krzykną tata dziewczynki w czerwonych okularach. Pięćset! Powiedział stojący najbliżej zarządcy aukcji ojciec małego piekłatego chłopca. Tysiąc! Powiedziała telefonistka, która obsługiwała klientów anonimowych lub licytujących z daleka. Po tej kwocie nastała cisza. Takiej ceny nie uzyskała jeszcze nigdy żadna świnka. Tysiąc po raz pierwszy! Zaczął zarządca. Tysiąc po raz drugi! Sprzedana! Sprzedana! Krzyknął zarządca uderzając mocno drewnianym młoteczkiem trzeci raz w swój dębowy stolik. Podobnie wyglądały licytacje pozostałych świnek. Zenobię wylicytowała mama dziewczynki o blond włosach i dwóch kucykach na głowie za siedemset złotych. Stefania podczas jej licytacji była tak uparta, że nie chciała nawet odwrócić się do zainteresowanych pyszczkiem. Kręciła tylko kuperkiem ze swoim kręconym różowym ogonkiem. Znalazła jednak kupca za pięćset złotych. Pewien niesforny młodzieniec dostał ją w prezencie. Jego ojciec stwierdził z nieukrywanym uśmieszkiem, że pod kątem charakteru będą idealnie do siebie pasować. Przyszedł w końcu czas na Matyldę. Była oczkiem w głowie Dobromiła i miała szansę osiągnąć za nią najwyższą kwotę na licytacji. Gospodarz, aby zwiększyć jej wartość, nauczył ją sztuczek takich jak skakanie przez minipłotki, turlanie się, przynoszenie kapci czy odpowiadanie na proste pytania przez kiwanie pyszczkiem w górę i w dół na tak oraz w lewo i prawo na nie. Świnka do tego była zawsze bardzo energiczna i wyglądała jakby ciągle się uśmiechała. Chociaż podobno świnki uśmiechać się nie umieją. Gdy zarządca wywołał jej imię przez megafon, Matylda zamarła. Nogi zrobiły jej się jak z waty, w głowie wirowało. Ledwo wyszła naprzód przyczepy i… zasnęła. Nie zemdlała jak niektórzy myśleli, ale po chwili nawet zaczęła chrapać jak niedźwiedź. Dobromił cały czerwony z nerwów i w stydu próbował ją dobudzić. Niestety bezskutecznie. Zamknął więc przyczepę, przeprosił licytujących i udał się zawstydzony w kierunku swego traktora, aby jak najszybciej opuścić to miejsce i nie narazić się na żarty czy śmiech licytujących. Za rok gospodarz miał już kolejne świnki przygotowane na licytację. Matylda oczywiście też pojechała. Przez ten rok nauczyła się nawet nowej sztuczki. Na zawołanie potrafiła wykonać komendę siad. Sytuacja niestety znów się powtórzyła. Gdy przyszła jej kolej, zasnęła. Dobromił nie wiedział już co robić. Skontaktował się tym razem z weterynarzem. Lekarz stwierdził, że wszystko z Matyldą w porządku. Fizycznie. Jednak domyśla się co może być powodem takiego zachowania. Zwierzęta tak jak i ludzie odczuwają emocje. Często bardzo silne i w przypadku ich wystąpienia mogą, tak jak my, zachowywać się inaczej niż zwykle. Niektóre zwierzaki głośno szczekają, inne stają się bardzo agresywne, a jeszcze inne mają problem z utrzymaniem pęcherza w pozycji zamkniętej. Możliwe, że Matylda tak się boi występów publicznych lub odejścia z domu, że sen jest jej reakcją na duży stres. Dobromił przemyślał sprawę i następnego dnia poszedł w pierwszej kolejności odwiedzić Matyldę. Słuchaj moja mała świnko, nie wiem czy zrozumiesz wszystko co powiem, ale nie mam już innego pomysłu. Za rok jest kolejna licytacja. Wiem, że bardzo denerwują cię występy publiczne. To całkiem zrozumiałe. Niektórzy są do tego urodzeni, inni niestety muszą się tego nauczyć. Jednak ci, co świetnie wypadają na scenie od urodzenia, zwykle nie robią tego od tak sobie, tylko najpierw dobrze się do tego przygotowują. W zasadzie to wszystkiego można się nauczyć, jeśli tylko będziesz ciężko nad tym pracować i dużo ćwiczyć. Nawet występowania na scenie. Postanowiłem więc, że przez ten rok będziemy co tydzień organizować udawane licytacje. Nie będziemy jednak próbować nowych sztuczek czy komend. Będziesz tylko wychodzić naprzód przyczepki i stać. Przygotuję dla ciebie miejsce podobnie wyglądające jak to podczas licytacji. Postawię nawet wszystkie zwierzęta gospodarskie i moją rodzinę, aby udawali licytujących. Jesteś bardzo zdolna i wierzę, że dasz radę. Dodatkowo podczas kolejnej licytacji nie będziesz musiała wykonywać żadnych sztuczek. Wyjdziesz tylko naprzód przyczepki i poczekasz, aż licytacja się skończy. Okej? Ja będę cały czas stał obok. Jedynie kiedy poczujesz się pewnie, możesz wykonać jedną z rzeczy, jakie cię wcześniej nauczyłem. Nic się jednak nie stanie, jeśli tego nie zrobisz. Świnka przekręciła delikatnie łeb na bok w lewą stronę, po czym go wyprostowała i energicznie zaczęła nim machać w górę i w dół. Jakby chciała powiedzieć, że rozumie i zgadza się na propozycję Dobromiła. Gospodarz miał nadzieję, że naprawdę go zrozumiała i coś to pomoże. Następnie wyszedł z drewnianego chlewiku i zabrał się za codzienne obowiązki. Rok później. Czas licytacji. Świnki Dobromiła były następne w kolejce. Gospodarz podszedł do Matyldy, przytulił ją mocno, spojrzał głęboko w jej okrągłe czarne jak noc oczy i zaczął mówić tak. Pamiętasz, jak ciężko ćwiczyliśmy przez cały rok, Matyldo? Nie musisz dzisiaj nic robić. Wystarczy, że wyjdziesz naprzód i postoisz tam chwilę. Okej? Wszystko będzie dobrze. Matylda pochyliła lekko głowę, jakby zrozumiała słowa Dobromiła i poszła we wskazanym kierunku. A teraz przed państwem Matylda! Zaczął krzyczeć zarządca. Niezwykle utalentowana mała świnka. Miejmy tylko nadzieję, że w tym roku też nie zaśnie i pokaże na co ją stać. Tłum licytujących zaśmiał się głośno, co jeszcze bardziej speszyło przerażoną świnkę. Raciczki trzęsły się jej we wszystkie strony, a do tego czuła, jakby były zrobione z betonu. Posuwała się jednak powoli naprzód przyczepki, aż dotarła na jej koniec. Otwieram licytację! Zaczynamy od stu złotych! Kontynuował zarządca. Matylda, pomimo że trzęsła się cała, nie zasnęła tym razem. Zerkała tylko co chwilę na Dobromiła, aby dodać sobie odwagi. On tylko uśmiechał się do niej szeroko i w myślach powtarzał. Dasz radę, Matylda! Wierzę w ciebie! I ona jakby słyszała jego myśli. Raciczki nawet przestały się jej trząść. Pięćset złotych! Pan w brązowym kapeluszu po raz pierwszy! Kontynuował licytację zarządca. Pięćset po raz drugi! Ale drodzy państwo, to naprawdę zdolna świnka, tylko trochę unieśmiała. Jest warta pięć razy tyle. Dodajmy jej otuchy oklaskami, a może nawet zobaczymy jakąś sztuczkę? Matylda! Matylda! Matylda! Krzyczał wesoło tłum, klaszcząc jednocześnie w dłonie. W świnkę jakby weszła energia, którą pokazywała w gospodarstwie. Najpierw zaczęła spokojnie chodzić po przyczepce, jak modelka na wybiegu. Czuła, że nerwy powoli ustępują. Na tylnych tylko raciczkach, co wywołało w ludziach jeszcze większą ekscytację, a jej dodało odwagi. Na koniec przeturlała się w kierunku wnętrza przyczepki, wzięła rozbieg i wyskoczyła w stronę licytujących, robiąc do tego fikołka w przód. Zatrzymała się dopiero przed stolikiem samego zarządcy, któremu szczęka dosłownie opadła na wypastowane czarne buty z wrażenia. Oklaskom nie było końca. Oferty sypały się na prawo i lewo. – Tysiąc złotych! – krzyczała pani z białym pudelkiem na rękach. – Trzy tysiące! – wrzasnął gruby, stary farmer z rudym wąsem. – Milion pięćset sto dziewięćset, przerwać licytację! Odezwał się ktoś doniośle za całego tłumu zebranego wokół świnki. Był to Dobromir. – Hola, hola, drogi gospodarzu! Nie możesz licytować własnej świnki, skoro i tak jesteś jej właścicielem. – To nie ma sensu! – stwierdził zarządca. – Wiem! – zaczął Dobromir. – Rozmyśliłem się. Matylda nie jest już na sprzedaż. – Ale jak to? Jak? Tak nie może być! – przekrzykiwali się ludzie zainteresowani kupnem świnki. – Teraz się rozmyśliłeś, kiedy po kilku latach zamiast spać pokazała na co ją stać? – To nie przystoi poważnemu gospodarzowi! – Zradzisz nam chociaż? Czemu zmieniłeś zdanie? – Tak, tyle mogą dla Was zrobić przyjaciele. Zwykle, jak mam nową świnkę, przygotowuję ją przez rok albo krócej na farmie. Uczę jakiejś sztuczki czy komendy i sprzedaję ją potem na licytacji. Często nie zdążymy się nawet dobrze zaprzyjaźnić. Matylda po tylu latach spędzonych na farmie i czasie jakie razem spędziliśmy na szkoleniu jej, jest – łzy pojawiły się w oczach Dobromiła, jak to mówił – jest jak członek rodziny. Za żadne skarby bym jej teraz nie oddał. Matylda, słysząc te słowa, zrobiła fikołka w tył i podbiegła po nogi gospodarza, chrumkając wesoło i ocierając się o jego nogi jak kot. Zebrani na aukcji ludzie wzdychali tylko zasmuceni. Co mieli jednak począć? Takie były zasady aukcji. Właściciel zwierzęcia mógł zrezygnować ze sprzedaży w każdej chwili, dopóki zarządca nie uderzył swoim aukcyjnym młoteczkiem w stół, krzycząc – sprzedane! Dobromił zapakował się. Matyldę na przyczepkę, zamknął za suwem pospiesznie, skinął głową na zebranych i odjechał ze swoją świnką w stronę pomarańczowego, zachodzącego słońca z powrotem na farmę, gdzie żyli długo i szczęśliwie. Matylda dzięki tym doświadczeniom, wsparciu gospodarza i wielu próbom nie denerwowała się już tak bardzo wychodząc na scenę przed obcymi ludźmi. Czuła stres i lekkie drżenie w raciczkach podczas następnych występów, ale to normalne w takich sytuacjach. Nie zasnęła już jednak na scenie nigdy więcej. W późniejszym okresie dobromił raz do roku po udanych żniwach, organizował nawet występy z udziałem Matyldy i najzdolniejszych świnek dla okolicznych mieszkańców i zaproszonych gości. Koniec.